Strona:Helena Mniszek - Czciciele szatana.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ustami do jej skroni, szepnął z głębi miłującego serca.
— Tyś wskazaną mi była przy tworzeniu mej duszy, jako przeznaczenie kiedyś do zrealizowania i odtąd szedłem przez życie, szukając cię wszędzie, aż wreszcie znalazłem, ukochałem cię całą siłą i mocą mego uczucia. Przykułaś mnie do siebie i drogie i słodkie są mi te okowy. Promieniu mój jasny, powszedni mój chlebie, ja jestem dla ciebie, ja żyję przez ciebie.
Wszechmoc szczęścia i egzaltacji duchowej opanowała ich tak silnie, że gdyby teraz morze ich pochłonęło, czuliby się dumnymi, że idą razem w jego otchłanie i razem giną.
Fale unosiły łódź, nie zatapiając jej, kołysząc nią tylko coraz silniej, gdyż morze wznosiło się i ciemniało. Płynęli znowu w milczeniu, spoglądali jeno na siebie z wyrazem niewysłowionego spokoju, będącego wynikiem promienności dusz.
A morze mieniło się całą gamą barw i tonów. Lekkie ciemne chmurki szybowały lotem ptaka, gnane wiatrem, który fałdował przestrzeń wód w coraz wyższe bałwany. Z poza chmur wyziera-