Strona:Helena Mniszek - Czciciele szatana.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spotkała jego wzrok głęboki i zaczęła mówić, jakby w upojeniu sennem.
— Tyś we mnie przebudził natchnienie, tyś rozdmuchał tlejący na dnie duszy płomyk ideału, on już gasł a płonąć pragnął. Tyś mię ocknął z letargu duchowego silnem, żywiołowem szarpnięciem serca, więc za to, żeś mi się objawił na mej drodze, bądź błogosławiony, duchu mój wybawicielski. Zadawałam sobie przedtem pytanie, jak zwykle wszystko analizując, za co cię kocham, dlaczego, poco? Już te pytania dla mnie teraz nie istnieją. Przeanalizowałam je, przedebatowałam i, jak mędrzec przy końcu swego życia dochodzi do wniosku, że cała jego filozofja i nauka nie zdołała odwrócić odeń godziny skonu, tak ja widzę jasno, że wszelkie moje refleksje: poco, dlaczego, są tylko karłami wobec olbrzyma, są myślątkami dziecka, wobec potężnej myśli genjusza. Genjuszem nie jest miłość w ogóle, lecz tylko taka miłość, jak ta nasza miłość duchowa. Kto ją zdobył, ten jest magnatem, ten jest miljarderem duchowym. Więc tak mało ufając w szczęście na ziemi, czyż mogłam kiedykolwiek łudzić się, że ja je zdobędę i to