Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pękłeś! ale zapóźno!
Zerwał się — i ruszył szerokiemi krokami naprzód, gwiżdżąc kuplety z operetki.
Blisko przystani spotkał strzelca, który na jego widok oniemiał ze zdziwienia.
Bohdan spojrzał w zaspane oczy dyżurnego i rzekł ostrym tonem:
— Śpisz jak suseł, dowołać się ciebie nie można! Całą zwierzynę wystrzelałbym, anibyś wiedział kiedy.
Strzelec patrzał zdumiony.
— A jaśnie panicz którędy wszedł do zwierzyńca?... Ja mam klucze od bramy.
— Którędy mi się podobało; słyszysz?! Podawaj łódź.
Strzelec spełnił rozkaz, będąc najmocniej przekonanym, że młody pan nie zginął, jak mówili w zamku, ale nocował w zwierzyńcu, żeby go kontrolować.
Bohdan miał minę nie wzbudzającą podejrzeń, jedynie przez czoło szła rysa długa od ostatniego upadku, zakryta zresztą szczelnie czapeczką angielską.




XXV.

— Dokąd w nocy jeździłeś? spytał ordynat Bohdana.
— Marzyłem, walczyłem....
— Spadłem z konia — dodał Waldemar tym samym tonem.
— A tak! Zwaliła mnie bestja! No, ale nie żałuję. Wuj mi pozwoli tego konia?
— Na kiedy?
— Dziś zaraz. Pojadę do kartoflarek.
— Nie będziesz spał?
— Ani myślę! Upiłem się nocą i oparami, teraz zaś... obowiązek.
Waldemar uśmiechnął się.
— Jak chcesz! Ale Ramzes za ostry.
— Już ja go ugłaskam.
— Tak; ale go nie dostaniesz.
Bodzio się zmieszał.
— Dlaczego?
— Bo nie jesteś gościem w Głębowiczach, lecz praktykantem, więc na warunkach praktykantów. Masz swego wierzchowca, jak każdy z tych panów, wyjątków dla ciebie robić nie mogę