Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szczelnie pozbijane bierwiona świeciły ścianą gładką jak cynkowany mur.
Co tu robić?...
Bohdan zastanowił się.
Obchodzić dokoła, aż do bramy na poprzecznej stronie czworoboka, nie chciał, bo było za daleko, i zresztą brama o tej porze zamknięta. Płot kończył się w rzece, wsunięty w nią głęboko, łodzie zaś stały dopiero na przystani. Bodzio nie miał ani gwizdka, ani trąbki, żeby wezwać strzelca, który zawsze dyżurował w domku strażniczym w zwierzyńcu. Młodzieniec krzyknął raz i drugi, lecz głos jego wsiąknął w opary rzeczne i wydał się prawie dziecinnym.
Gniew i niecierpliwość ogarnęły Bohdana. Słyszał dochodzące z za parkanu porykiwanie jeleni i przykre ostre krzyki łosi. Porwał go gniew niesłychany. Zaczął walić pięściami w gładką ścianę grubych bierwion, jakby walił w żelazo i wołać, ile starczyło głosu w szczupłych piersiach.
— Hej tam! służba! nie słyszycie, że ja tu jestem?! Hej wy tam!
Ale nikt nie odpowiadał. Tylko rzeka bełkotała, bijąc o burty płotu, i jelenie porykiwały przeciągle.
Bodzio wściekał się. Chodził to w prawo, to w lewo, jak lis w studni, szukając miejsca czy szpary, by módz nogę zaczepić i wspiąć się na płot. Przyszła mu myśl, aby wejść w wodę i brnąć aż do węgła parkanu. Lecz przypomniał sobie, że brzeg jest głęboki, zwierzyniec zaś od strony wody ma dość wysoką kratę żelazną, ostro zakończoną.
Wtedy zrozumiał, że musi iść parę wiorst aż do bramy. Nie chciał jednak ustąpić. Ten płot wydał mu się nagle nędzą jego życia; tak bardzo bał się jej w nocy — i oto stanęła przed nim, niezwyciężona, urągliwa. Głucha złość porwała Michorowskiego w swój wir.
Zaczął szukać w kieszeniach noża składanego. Znalazł i twarz mu się rozjaśniła. Otóż postawi na swojem, zmoże ten wstrętny płot, nie pozwoli mu się rozpanoszyć.
Wyłupywał nożem w bierwionach, ale szło mu ciężko, drzewo twarde z trudnością poddawało się ciosom małego ostrza. Jednak drobne drzazgi padały na ziemię, dziura w płocie powiększała się.
Bohdan pracował z zapałem. Pot mu zrosił czoło i policzki, ręce mdlały, ale on nie ustawał w zawziętej robocie. Oddychał