Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znącą w ślad za ich cielskami, chwilowo tłocząca brzemieniem, chwilowo lekka jak powiew, jedynie zawsze jakimś smętkiem opita. Szła ta melancholja w białych obłokach zatopionych pól; szła wśród milczącego w śnie oparnym boru; szła, mocarna swą niewolną siłą, co ją rodziła z mgieł i mgłami w świat puszczała.
Może ta jaźń tęsknicy przedziwnej pochylała włosy traw, że wyglądały, jak czesane szczotką, jak płat osobliwej tkaniny dzierganej w brylantowe rzuty. Może ta dusza tęsknicy niosła się bezdomna, i szukając oparcia, tuliła się do łona drzew, obejmując je miłośnie, że stały ciche, uroczyste, jakby nie chcąc szmerem jej spłoszyć.
I może do gwiazd szła ta tęskność przeogromna, bo jarzyły się cudnym, migotliwym żarem klejnotów i sypały na ziemię promienną dobroć źrenic swych uroczych.
Czy w oparach tęsknota zostawała spojona z niemi nierozłącznie, bo coraz śmielej burzyły się i niosły swe chmury ponad wszystkie twory ziemi?
Czy duszy ludzkiej tęsknota szukała, by ją ukołysać monotonną i słodką ciszą, która także ma głos przepiękny, gdy się ton jej łagodny uchwyci pobożnie?... W harmonijnych melodjach ciszy wpływała tęsknica pól zadymionych do młodej duszy Bohdana. Omotała go sobą i arfę swą nastroiła w śpiew łagodny rozchwianych białych piór.
Nasnuwał do duszy perły rozpylonego przed nim ogromu marzeń.
Smutek głęboki lał mu się w serce, on zaś czerpał go z tych tumanisk siwych. I zdawało mu się, że poza niemi jest dla niego albo przepaść bez ratunku, albo zmudna szarzyzna, płaska, bezpieczna, lecz odrażająca.
Bohdan nie znał jej, i świadomość, że leży przed nim, przejmowała go wstrętem. Nie piąć mu się po cudach życia lekką stopą, ale — ciżmy ciężkie nałożywszy — brnąć po tej szarzyźnie...
Brnąć — i być wdzięcznym, że ona mu jeno pozostała.
I zastosować się biernie do jej wymagań, swoje zaś własne, z któremi się zżyło, i które się ukochało, cisnąć precz za siebie, by wspomnienia, ożywając, nie oślepiały.
Duszę swą zwęzić, by zmieściła się w tych małych szraneczkach, by nie wyfruwała w rozległe uroczyska dawnego bytowania. Ducha całego trzeba zdusić w piersi, bo wszelkie wzloty mogą dlań być teraz zabójcze.