Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ha, chyba, że tak! Bo Głębowicze nie zrobią z niego pracownika. Za wielki tu komfort. Nawet ty, panie ordynacie, nie wykorzeniłbyś z niego żyłki wielkopańskiej. Przepych tutejszy zanadto gra na nerwach. Bohdan przecie wie, kim jest właściwie i kim mógłby być.
Ordynat zmienił temat rozmowy. Czuł tylko, że Bohdan jest celem dla niego, i że w pustce obecnej swego życia znalazł coś, co go jeszcze porywa.
Przytem „Bodzio“ zjednywał go sobie coraz więcej.
— To będzie człowiek — myślał ordynat uparcie.




XXIII.

Pewnego wieczoru ordynat powróciwszy ze Słodkowic, zastał u siebie na biurku list od Bohdana, zawierający tylko te słowa:
„Proszę mnie nie szukać. Wrócę“
Waldemar spytał lokaja:
— Czy dawno panicz wyjechał?
— Przed dwoma godzinami, konno na Ramzesie.
Ordynat pomyślał:
— Znowu na tym wściekłym koniu — lecz nic nie powiedział.
Nadeszła jasna, księżycowa noc jesienna.
Z wilgotnej ziemi wzniosły się szaro-białe tumany oparów, i ciężkie, szły w górę, rozłażąc się pojedyńczymi kłębami po mokrych trawach, okrytych, niby manną, gęstą połyskliwą rosą. Liczne oddechy wydawane przez odpoczywającą po rodzeniu glebę, pełzły chyłkiem wskroś pól, rozmazywały na płaszczyznach, przewalały się zbitym tłumem. Na mokradłach tworzyły istny bór szarawej gęstwy, ponad którym stał jeszcze wysoką warstwą pył mglisty, przeświecony księżycem, niby opalowy dym kadzideł ofiarnych w świątyni z kryształu i srebra.
Siny mur leśny zginął pod brzemieniem ciężkich oparów, zanurzył się w nich, jak niedźwiedź kudłaty w kurzawie śnieżnej. Mgły lizały wielkie pnie drzew, chłonąc je w tłustą swą ruń; pięły się do gałęzi; zalewały grube konary. Cały świat, zda się, oddychał olbrzymiemi płucami i zionął parę, oczadzając nią przestwór. Wielkie moty białe kłębiły się ociężale.
Wlokła się szlakiem mgieł tęsknica dziwna, niewyraźna, miesiącem utkana mara, wylęgła z powodzi dymów ziemnych a peł-