Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zabawna historja! myślał Michorowski. — Tego jeszcze nie widziałem. Ciekawym!
I z uśmieszkiem lekceważącym wtłoczył konia w skłębione rojowisko ludzkie.




III.

Jur, ukryty przed wzrokiem ordynata, czuwał jednak, z dłonią nieznacznie umieszczoną na kolbie rewolweru. Słyszał gorące mowy agitatorów, którzy wygrażali na panów i miljonerów; widział wzburzony tłum, zaciśnięte pięści i bał się o ukochanego pana.
Bali się również naczelnicy straży ogniowej i cała inteligencja administracji, zgromadzona przy ratunku.
Najspokojniejszym był ordynat. Na swym groźnym wierzchowcu jechał poważny, dumny, rozsuwając piersią końską zbite gromady robotników i służby folwarcznej. Spotykanym strażakom dawał krótkie, donośne rozkazy i wolno mijał tłumy nie zwracając na nie najmniejszej uwagi. Całą akcje ratunkową skierował na domy zamieszkane; od fabryk odstąpili wszyscy.
A ludzie oniemieli na jego widok.
Spokój i powaga ordynata wywołały podziw ogólny. Zaczęto ustępować mu z drogi z pospiechem. Tu i tam jakaś ręka, rozwijając zaciśniętą pięść, nieśmiało zdejmowała czapkę z głowy. I ukłonów takich było coraz więcej. Przekleństwa cichły, w oczach gasły żary wściekłości. Tłum zakołysał się wydając już z siebie zaledwie głuchy pomruk zdziwienia.
Niespodziewano się tu ordynata.
Na widok jego wyniosłej postaci na koniu, jego twarzy jak z lodu wykutej, bez cienia lęku w oczach, przeciwnie, z szyderstwem widocznem nawet dla ogółu, agitatorowie zamilkli. Jakiś majestat ich zagłuszył. Setki oczu wpiło się w jadącego pana ze strachem, z nagle obudzoną pokorą. Wydał im się karcącym duchem, który ich zgniecie do ziemi. Widny dla tłumów, górował nad nimi, oświetlony pożogą, pewny siebie, drwiący. Nawet trochę zawiedziony zachowaniem się wyjących przed chwilą groźnych mas.
W tem z oddalonej gromady robotniczej odezwał się zachrypły głos i począł wołać tubalnie:
— Burżuj! burżuj! miljoner! Nie dajcie się, bracia!... Okradacz biednego narodu!... Pączek w maśle!.. Spalić go, zra-