Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Olbrzymi strzelec i dwaj inni gwałtownie odciągnęli karego wierzchowca daleko na stronę. Oniemieli z przestrachu, bladzi, wydali okropny okrzyk zgrozy.
— Panie ordynacie... dalej... dalej! — Tu ogień dosięgnie!
— Dziękuję wam. Brunon i Jur do pożaru; ratować mieszkania! Pan do naczelnika straży na pomoc.
Łowczy Urbański skłonił się.
— Ale, panie ordynacie: samemu niebezpiecznie... obcy ludzie... bunt.
— Proszę być spokojnym.
Ordynat został sam. Silnie trzymał rozgorączkowanego konia, lecz Apollo walił kopytami, bryzgając błotem. Chrapał wściekle, przysiadał na tylnych nogach, z nozdrzy ział ogniem.
Z pod czarnej czapki ordynata szare oczy błyszczały jaśnią pożaru. Brwi miał zmarszczone w gęsty łuk. Smagła, szczupła twarz zabarwiła się ogniście. Patrzał w rozpętaną przemoc ognia spokojniej od Apolla, tylko nozdrza latały mu prędko, podniecone wewnętrzną gorączką i swędem spalenizny.
— Co ja im zrobiłem?... Czy to zemsta? Za co... myślał poruszony.
— Agitatorstwo... bunt... Więc fala przyszła i tu?!
Uśmiech ironiczny błąkał się na jego ustach, przemknął po wydatnych rysach i zawieją sarkazmu omglił szare źrenice.
— Bydło! — wyrzuciły skrzywione wargi. — A przecież mają naukę; daję im ją — myślał z goryczą.
— Owczy pęd! I jeszcze słabe mózgi!
Już był podniecony ideą ocalenia zbłąkanych tłumów.
Ostrogami trącił Apolla, ruszył obcesem w huczące masy ludu, w burzę ognia i dymów.
Lecz powstrzymał go olbrzymi Jur, chwytając konia za uzdę.
— Jaśnie panie!... tam nie można.. tam grożą... przeklinają.
Ordynat parł naprzód.
— Kogo przeklinają? Mnie?
— Jaśnie pana... to podlecy!
— No dobrze. Mówiłem ci: ratować mieszkania! Ruszaj do pożaru!
— Jaśnie panie...
— Ruszaj!...
Głos ordynata zasyczał, Jur znikł w tłumie.