Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobrze, że w stosunku do... takiej Anny rozumiesz to — rzekł ordynat..
Bohdan wybiegł z pokoju.
Przez cały dzień ordynat nie mógł się go doczekać. Był niespokojny.
Pod wieczór Waldemar poszedł nad morze. Długo chodził na wybrzeżu, pogrążony w myślach. Nazajutrz miał opuścić Riwjerę. Z radością widział się już z powrotem w Głębowiczach, tylko wspomnienie Luci przejmowało go jakimś niepewnym dreszczem. Może to się w niej zmieniło? może już nie trwa? Łudził się słabą nadzieją. Lecz listy Luci były przeczeniem. I Waldemar bał się.
Gdy zamyślony mijał jedną z ławek, nagle stanął. Ujrzał siedzącego na niej Bohdana. Chłopak skulony, opierał głowę na obu pięściach złożonych na lasce. Wyglądał jak kościany dziadek, w swem białem ubraniu i wtłoczonym na oczy kapeluszu. Szczupłość jego ciała w zgarbieniu całej postaci uwydatniała się plastycznie. Miał wygląd bardzo nieszczęśliwy.
Waldemar trącił go zlekka.
— Bohdan; co tobie....
Chłopak podniósł głowę ociężale. Na długich rzęsach miał duże łzy, które nagle spłynęły mu na policzki.
— Bohdan!
Ordynat usiadł przy nim i serdecznie objął jego ramię.
— Co ci jest?... Cóż Anna?...
— Pożegnałem się, wuju. Ale i ona mnie kocha. Tak mi żal!
Prędko otarł chusteczką oczy i rzekł z gniewem:
— Zły byłem na wuja za tę kolję! Kupiłem piękną. Same brylanty, pyszna woda. Ale cóż, nie chciała! Rozpłakała się. Spazmy, że ją byle jak traktuję, że ona tylko z miłości... Biedaczka moja! Biedaczka!...
— No... ale w końcu — przyjęła kolję? — spytał ordynat.
— Przyjęła.
— To... bądź spokojny!
W głosie ordynata zadrgał żart.
Bohdan wstał.
— Wuj taki cynik, że... nie mogę!
— Poczekaj! Dokąd idziesz?
— Ochłonąć. Żal mnie dusi. Palnąłbym sobie w łeb.