Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ordynat się uśmiechnął.
— Trafił swój na swego. Tyś również w sposób niezbyt elegancki tu się zachowywał.
— Ty?... Co to znaczy?!
— Słuchaj! Jesteś Bohdan Michorowski z linji czerczyńskiej i... z Czerczyna.
Młodzieniec cofnął się wtył. Zdumienie odebrało mu mowę.
Ordynat wziął go za rękę. Uśmiechnął się.
— Nie myśl, że jestem ajentem śledczym i że cię aresztuję. Jestem tylko Waldemarem Michorowskim z Głębowicz. Musiałeś o mnie słyszeć, bo pamiętać nie możesz.
— Ordynat?!
— Ten sam.
Chłopak rzucił mu się na szyję i ucałował. Poczem spojrzał na osłupiałego towarzysza, wołając:
— No, już możesz pan wyjąć kulkę z mego rewolweru. Daję dymisję pani śmierci.




XVIII.

Ordynat zabierał kuzyna do Głębowicz. Podobało mu się, że Bohdan był z nim szczery, i kiedy Waldemar spytał go o liczbę długów, odrzekł bez zwykłych w takich razach przesadnych skrupułów.
— A! wuj chce je popłacić? Très bien! To po ordynacku! Tylko uprzedzam, że jest ich kupa, i... że nie wiem, czy potrafię je kiedy wujowi zwrócić. Chyba jak otrzymam jakie dobra — na księżycu.
Zaczęły się spłaty długów Bohdana.
Ordynat nie robił kuzynowi wymówek wiedział, że to już na razie nic nie pomoże. Raz tylko rzekł, przeglądając weksel na jakąś bardzo dużą sumę:
— Trochę za wcześnie i... za słono zaczynasz.
Bohdan się zaczerwienił.
— Toteż — skończyłem wuju — rzekł smutnie.
— A Czerczyn?...
— Już nie mój! Zresztą Wiktor jest właścicielem: nie ja. Co było moje fiu! poszło w świat.
— Mama by ci nie dała ginąć.