Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Waldemar spał — snem ciężkim, odradzającym organizm. Lucia trzymała jego dłoń. Zmęczona była czuwaniem, wyczerpana doszczętnie. Ale nie pozwoliła sobie nawet na zdrzemnięcie. Przygasły wzrok swój z mizernej, wychudłej twarzy Waldemara skierowała na okno, zalane szarym dniem, i zamyśliła się smutnie. Niebezpieczeństwo minęło. Radość niesłychana wypełniła jej serce, ale jednak kluło w niem, boleśnie kluło. Teraz jest z nim, pieszczona przez niego nieświadomie; ale potem... musi odejść może odtrącona? Znowu męka, znowu żal! To nic — byle on był zdrów. Byle on...
Ręka chorego zadrżała w jej dłoni. Lucia uczuła na sobie jego oczy. Z przestrachem odwróciła głowę i spojrzała prosto w jego źrenice szeroko rozwarte, błyszczące, przytomne już i.. zdumione.
— Lucia! — krzyknął z niewiarą w głosie.
Zerwała się, chcąc uciekać, jak na zbrodni złapana. Lecz opamiętała się. Stanęła.
— Luciu!? co tu robisz?
— Jestem przy tobie, Waldy — szepnęła z niemem przerażeniem.
— Gdzie?...
— W Biało-Czerkasach. Byłeś chory.
— Byłem chory!... Aha! A powiedz mi... kto tu jest więcej...
— Są doktorzy... Jest Jurek Brochwicz...
— A jeszcze?...
— Jest łowczy i rządca z Głębowicz.
Waldemar rozejrzał się niecierpliwie po pokoju. Gniew osiadł mu pomiędzy brwiami.
— Ale... ale... kto tu jest... kto tu był... więcej?... mów!
— Nikt, Waldy.
Lucia zrozumiała, kogo on szuka, i spazm zaciął jej gardło.
On rzucił się nerwowo.
— Jakto nikt?... Mów! była ona...
Zachłysnął się.
— Kto jeszcze z kobiet?... Ty jedna?...
— Ja jedna, Waldy.
Wpił w nią oczy tragiczne, niewierzące. Rozpacz w nich mignęła, nawet raptowny błysk wściekłości. Rękę Luci zgniótł, jakby nienawistnie i cisnął przez zęby.