Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stracił ją, swoją Lucię, stracił na zawsze! Wątły płatek jego marzeń, jego nadziei uleciał niepowrotnie, zdmuchnięty jej słowami „kocham innego“. Czyż można ją potępiać za wyrok, jaki wydała na niego?
Brochwicz czuł swoją niemoc, i razem z goryczą wpełzła mu do duszy litość nad Lucią. Czemu ona płacze?... Czy, że jego pokochać nie może? czy, że kocha innego? Więc chyba nieszczęśliwie?!
Lucia ocknęła się, otarła łzy i, pochylając się do Jerzego, rzekła serdecznie, chociaż głuchym głosem:
— Niech mnie pan wyrzuci z serca, bo kochać bez wzajemności to straszne, to grób. Ja to znam, bo i ja.... tak samo kocham.
Brochwicz bez słowa wziął jej rękę i ucałował z szacunkiem, ale zimnemi ustami. Dławił go żal, męka trawiła serce, lecz w mózgu jedna myśl tylko nurtowała uparcie, zagłuszając ból duszy: jedna myśl, jedno pytanie:
— Kto jest ten drugi?
W milczeniu dojechali do Słodkowic.




X.

Ordynat poznał po Luci i Brochwiczu, że kwestja rozstrzygnęła się niepomyślnie. Był zdziwiony, ale nie pytał o nic. Uderzył go wyraz oczu Luci, gdy patrzała na niego, jakby zalękniony, czy niepewny. Unikała go wyraźnie.
Po obiedzie usiedli wszyscy na terasie, gdzie podano czarną kawę. Lucia rozlewała w filiżanki. Przed ordynatem Jacenty położył tekę pocztową, pełną listów, świeżo przywiezioną z Głębowicz. Taki był zwyczaj, że gdy ordynat bawił w Słodkowcach, korespondencję odwożono mu natychmiast, choćby miał wracać wieczorem... Ordynat otworzył list pierwszy z brzegu, przeczytał szybko kilkanaście słów, zmarszczył się, potem uśmiechnął i podał list Luci, która niosła mu kawę.
— Przeczytaj! To zabawne.
Dziewczyna spojrzała zdziwiona, wzięła list w drugą rękę, i nie stawiając filiżanki, zaczęła czytać. Nagle zbladła, ręce jej zatrzęsły się. Czarna wstążka rozlanej kawy splamiła jej suknię; filiżanka u jej stóp rozprysła się na cząsteczki. Lucia stała, jak uderzona w skroń, ze spodkiem w jednej i z listem w drugiej ręce.