Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy ja robię jaką krzywdę pańskim uczuciom? Nie rozumiem — rzekła Lucia trochę niecierpliwie.
— Robi pani największą, bo im... nie odwzajemnia. Ale... to nie pani wina.
— Tak, nie kocham pana i nawet... nie żałuję tego.
Brochwicz zacisnął usta. Czoło sfałdowało mu się boleśnie. Doznał wrażenia okropnego, że Lucia zimną ręką wyjęła z niego serce i trzyma je na swej dłoni, drgające, ociekłe gorącą krwią, i szydzi z niego i patrzy urągliwie, mówiąc:
— „Nie kocham cię i nawet nie żałuję tego.“
— Och kobieta! kobieta!...
Siedział jak zabity, wstręt do niej odczuwał, jak przed czerwoną suknią kata. Lucia spojrzała na niego i zlękła się. Rękę oparła o jego dłoń.
— Panie Jerzy! panie Jerzy!
Odsunął ją od siebie szorstko.
— Niech mnie pani nie dotyka. Już dosyć szyderstwa. Zawsze mnie pani oblewała lodem, mroziła serce i duszę.
— Panie, przecież to dowód, że nie szydziłam; to dowód najlepszy.
— Nie, to nie po kobiecemu. Ja panią kochałem jak szaleniec, a pani nawet odczuć nie chciała.
— Nie chciałam i nie mogłam, ale z innych powodów, niż pan sądzi. Nie myślałam nigdy, że pan może mnie pokochać. Mnie się zdaje, że cały świat wie... głównie zaś pan...
Umilkła, szarpnęła lejcami silnie. Ale koń pomimo to zwolnił, jechali prawie krokiem.
— O czem... ja wiem? — wyszeptał Brochwicz.
Twarz Luci zabarwiła się lekko. Na rzęsach zawisły łzy.
— O tem, że ja kocham innego!
— Pani?!
— Tak. Kocham innego. To było powodem, że nie wierzyłam w pańskie uczucia, a potem mroziłam je. Teraz niech pan potępia.
Łzy jej opadły na perłowe guziki żakietu. Brochwicz pod wpływem ciosu ostatniego a strasznego, patrzał tępym wzrokiem, gdy duże krople łez, błyszcząc różowo na konsze guzików, zsuwały się po białym szewiocie i biegły prędko jak drobne kulki szkła. Jerzy nic nie myślał. Głusz dziwna a przeogromna wzięła go w swój krąg, wsysała mu się w mózg, wyżerała serce.