Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Patrzy na nią w ekstazie bezpamiętnej... (str. 179)

Ordynat utkwił w nim spokojne oczy.

— Ze mną, dziadziu, czy z ordynacją?...
— Ach! — krzyknął pan Maciej.
Rozwarte jego palce skuliły się, ramiona opadły.
— Ten twój wieczny spokój! ta ironja!... — wołał z draźliwym smutkiem.
Waldemar wziął go za rękę i przemówił łagodnie. Jakieś wesele drgało w jego głosie.
— Nie, dziadziu, to nie ironja, to tylko odróżnienie pytań. Bo widzisz: ja pozostanę już i nadal, tak jak dziś, bez zmiany.
Mówiąc to, zadzwonił.
— Proś młodego pana — rzekł do kamerdynera.
Starzec patrzał na niego nieprzytomnie, z obwisłą dolną wargą.
Wszedł Bohdan.
— Wzywałeś mię, wuju?...
Waldemar serdecznie spojrzał w poważną twarz kuzyna, wziął go za rękę i przyciągnął ku siebie.
Zwrócił się do starca.
— Oto jest mój następca, przyszły ordynat Michorowski na Głębowiczach, obecny właściciel dóbr Biało-Czerkaskich. O ordynację, dziadziu, bądźmy więc spokojni.
W wielkiej ciszy, jaka zapadła po tych słowach niespodziewanych, rozległ się okrzyk Bohdana:
— Wuju?!
Waldemar uścisnął młodzieńca i rzekł z uśmiechem dziwnie promiennym:
— No, chłopcze, nie miejże miny tak zdumionej. Do Biało-Czerkas przyjedziesz nie jako administrator, ale jako właściciel. Biało-Czerkasy będą szkołą dla ciebie; dopiero tu rozpocznie się twa praca prawdziwa.
Bodzio przypadł do ramienia ordynata, ucałował je z uczuciem, z wybuchem szału.
Tchnął szczęściem i porywem młodości.
Tego, co nań spadło nie przewidywał w najśmielszych rojeniach swych.
Niespodzianka była zupełną i olbrzymią.
Ordynat odsunął go lekko od siebie, przyjrzał się jego twarzy rozjaśnionej.
— Bodziu, co tobie?!