Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszechwładna zakwitła nagle, owiała ją przepięknym ogniem szczęścia, nie pojętego jeszcze, lecz już świtającego.
Szczęścia, że ocalenie przyszło.
Szczęścia, że kwiat życia nie zwiądł, ale może się rozwinąć.
Szczęścia, że przestraszająca ją mara nędzy przyszłego bytowania nicości moralnej runęła zabita odwagą Bohdana.
Bodzio Luci imponował. Poddała się pod jego władzę; w sercu jej wdzięczność dla niego rosła w uwielbienie.
On ją zaprowadził na kanapkę pod kwitnący rododendron, siedział obok niej i milczał. Odczuwał chwilę przełomową, której się w niej domyślał. Może i sam siebie badał do głębi, ale wyznania nie żałował.
Minęła długa godzina, zanim Lucia ocknęła się z oszołomienia, z burzy wzruszeń zwichrzonych, słodkich i niepokojących, z targaniny wahań, z nadziei promiennych, z odmętu poróżnionych z sobą wyrzutów gorzkich i pragnień jaśniejszego istnienia.
Bohdan zbudził ją zapytaniem:
— Luciu, nie dałaś mi odpowiedzi. Powiedz: czy nie odnajdujesz różnicy pomiędzy miłością Waldemara dla Stefci a swojem dlań uczuciem.
Lucia spojrzała mu śmiało w oczy.
— Tak, on kochał inaczej. Ale i ja kochałam! Nie mówmy już o tem. Ty, Bodziu, również nie wyjaśniłeś mi... swego wyznania.
Bohdan się zarumienił.
— Przysięgam ci, że jechałem tu, powodowany tylko uczuciem brata, dążącego na ratunek siostry. Gdy ujrzałem ciebie, przemówiła w mem sercu miłość, tłumiona dotychczas usilnie i... nierozwijana. Kocham cię, Luciu, ale chcę ciebie ocalić nie z powodu osobistych pragnień. Bądź rozumną i z Brochwiczem zerwij. Szkoda i ciebie i jego.
Lucia załamała dłonie.
— Jak on to zniesie, jak mu to powiem! Jednak już to... konieczne.




XLVII.

Hrabia Brochwicz oczekiwał ślubu z niecierpliwością.
Pewnego dnia do gabinetu jego, gdy hrabia wybierał się odwiedzić narzeczoną, wszedł niespodziewanie kamerdyner księżnej