Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozkoszy, targnął nerwami, roziskrzył ciemne źrenice. Bohdan uczuł w sobie bezmiar zdobywczej werwy, taki niesłychany prąd radości i szczęścia, że chciał krzyczeć głośno. Gdyby mu się teraz Marja Beatrycza rzuciła na szyję, nie byłby się wcale zdziwił.
W sali balowej znalazł już znajomych, Szötenyi zaś jeszcze go przedstawiał magnaterji węgierskiej i austrjackiej. Bodzio wirował swobodnie wśród utytułowanych grup męskich, zręcznie wymijał dworskie treny dam, mówił dobrze i z zapałem. Wspomnienie ordynata Waldemara żyło jeszcze w tych towarzystwach, więc to samo nazwisko znakomicie torowało drogę młodzieńcowi. Wpadł w otchłań przepychu i chciwie zgarniał do swej piersi skarby życia zewnętrznego.
Spoglądał wyczekująco na drzwi, skąd miał wejść dwór.
Silne wrażenie zrobiło na nim ukazanie się starczej postaci cesarza. Prosty, w swym wojskowym uniformie, głowę tylko pochylał nieco naprzód i witał uprzejmie zebranych, których mu przedstawiali dworacy. Mało było takich; przeważnie salę zapełniał wielki świat, stale tu uczęszczający.
Bohdan, przedstawiony cesarzowi, złożył ukłon dworski. Usłyszał parę miłych słów monarchy, skierowanych do siebie, ale tyczących się raczej nazwiska, które nosił. Rozmawiając z dworzanami, na wyraźne wzmianki ich o ordynacie, Bohdan odpowiadał co należało, ale jednocześnie doznawał uczucia przykrej niechęci.
— Cóż oni wszyscy tylko o ordynacie?... — pomyślał.
W podnieceniu swem zapomniał narazie, że jest jakiś Michorowski, więcej znany od niego.
Złe wrażenie minęło prędko pod wpływem siwych oczu Franciszka-Józefa. Cesarz rozmawiał z innymi, Bodzio zaś stał bez ruchu, patrząc na łagodne, głębokie źrenice starca, wyblakłe już, ocienione brwią siwą, trochę apatyczne. Te oczy, bruzdy na czole i fałdy twarzy, wchłonęły w siebie dużo smutków i tragedji. Bohdan czytał w nich jakby historję nieszczęść Habsburgów, z dominującym krwawym dramatem następcy tronu Rudolfa, z zabójstwem cesarzowej Elżbiety. Przypomniał sobie, że jest w murach, nasiąkłych fatalizmem, że grasuje tu legenda o szarym człowieku, który ukazaniem się poprzedza nieszczęścia. Bodzio wzdrygnął się. Odwrócił oczy od cesarza i zobaczył przed sobą arcyksiężniczkę Beatryczę.
Na jego ukłon odpowiedziała łagodnym uśmiechem i pochyleniem głowy. Odeszła w gronie dam, smukła, poważna, niepo-