Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bohdan uczuł nagłą złość do Szötenyiego, do Luci — niewiadomo za co, i nawet do ordynata. Zmarłej Stefci współczuł serdecznie, kochał ją. Wydała mu się jakby łąką polską, po której tratują kopyta austrjacko-węgierskie. Złość swą skierował na hrabiego. Rzekł trochę ironicznie:
— Już kto jak kto, ale wy tu, wiedeńczycy, nie powinniście urągać na nierówne małżeństwa. Wasi arcyksiążęta mogli was do tego przyzwyczaić; są bowiem swobodni w dobieraniu partji i niewybredni.
— Ja nie jestem arcyksięciem, lecz magnatem węgierskim, i cenię wysoko starożytne rody — rzekł sucho Szötenyi.
Bodzio się uspokoił.
— Prawda! Węgierscy magnaci sami żenią się z arcyksiężniczkami. Zapomniałem! Zresztą... Mało mię to obchodzi — dodał szeptem.
Od tego dnia Bohdan bywał często w Praterze tylko w celu ujrzenia Marji Beatryczy. Jeździł w ślad za jej powozem; gdy była konno, trzymał się opodal i zjadał ją oczyma. Szötenyi nie mógł zrozumieć, czy młodzieniec zakochał się w arcyksiężniczce dla niej samej, czy dla wspomnienia kuzynki.
Ale i Bodzio z pewnością odpowiedziećby na to nie umiał.
Hrabia Elemer polubił młodego towarzysza, bawił się doskonale jego dowcipem i zabawną nieraz otwartością.
Wybierali się obaj na bal do Burgu. Bohdan promieniał. Uczył się od Szötenyiego pewnych form ceremonjału dworskiego i coraz ogniściej wzdychał do arcyksiężniczki.
Gdy nareszcie kareta węgierskiego magnata wjechała na dziedziniec Burgu, serce Bohdana tłukło się, jak u panny przed pierwszym występem w świat. Rozpalone świetliście okna cesarskiej siedziby, wielka ich moc i ciężkie mury dokoła przygniotły trochę swobodę Michorowskiego. Na jeden moment stanął mu w myśli zamek głębowicki, lecz nagle zapadł się z łoskotem, jak gdyby pokonany, i w umyśle Bohdana zapanował wyłącznie starożytny gmach Habsburgów.
— Tam jest arcyksiężniczka Marja Beatrycza... Beatrycza... — powtarzał w myśli młodzieniec, lubując się tem imieniem.
Wspaniałe przedsionki, zastępy służby strojnej, schody ubrane palmami i cyprysami, mnóstwo potoków białego światła, szum materji drogocennych, poważny szept rozmów: wszystko to nieco Bodzia odurzyło. Do głowy buchnął mu niby mus szampana