Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Paleta z brzękiem upadła na posadzkę tarasu. Lucia siedziała sztywna z oczyma przymkniętemi i ze zwieszoną głową.
Niewypowiedziane uczucie radości i słodyczy ogarnęło Waldemara. Przyciągnął ją bliżej, przechylił jej głowę na swe ramię i wpił się ustami w jej zapłakane oczy. Upojenie, równe chyba nieziemskim wizjom, wzięło Lucię w swój szlak promienny. Zamierała w cudnym pół-śnie, pół-jawie. Rzęsiste a palące iskierki szczęścia opsypały ją całą. Zachwyt dosięgnął zenitu, gdy usta Waldemara przycisnęły rozchylone wargi Luci.
Błogość i szał runął na nią potężnie, zatracając ją w niepamięci, w ekstazie bez wyjścia. Tylko te gorące usta ukochanego były dla niej wszystkiem. Cały świat zmierzchł jej i upadł w nicość. Czuła w sobie boskość.
Gwałtowna niepojęta siła oderwała nagle Waldemara od ust Luci. Zatrząsł się, i blady, nienaturalny, ucałował jej rękę, nie patrząc w oczy.
— Wybacz mi! — szepnął niespodziewanie.
Lucia rozjaśniona, jak majowe słońce, przytuliła się do niego z ufnością dziecka. Głowę swą jasną złożyła na jego piersiach i spytała:
— Waldy... Dlaczego ty mi każesz jechać?
Waldemar pogładził dłonią jej lśniące włosy. Był zmieniony na twarzy.
— Zapomnij o tem i... zostań — wyszeptał.
Ona rozkosznie objęła ramionami jego szyję.
— Dobry, jedyny... ukochany! — mówiła bezpamiętnie, z głębi kipiącej miłością duszy.
Ucałował ją w czoło, ale już inaczej, po dawnemu. Chwila minęła, szał uleciał w poszumie nieprzyjaznej fali myśli.
Łagodnie odsunął ją od siebie i powstał. Brwi miał zsunięte, w oczach niepewność i jakby żal.
— Może się przejdziesz? — zaproponował Luci.
Odpowiedziała mu rozmiłowanem spojrzeniem.
Długo chodzili po parku, rozmawiając niby poufnie, ale z trudem, o rzeczach zwykłych.
I męczyli się oboje.




XXXV.

Ordynat jechał do Rusłocka. Na jednej ze stacji centralnych spotkał książąt Ponieckich. Wiedział, że ich niema w Rusłocku,