Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Księżna mówiła teraz wyłącznie do obecnego hrabiego:
— To był bajeczny list. Croyez moi! Proszę sobie wyobrazić nagłówek: Szanowny panie!... Do mego ojca?!... Ha! ha! I poza tem w całem liście, dość długim, ani wzmianki żadnego więcej tytułu. To specjalna umiejętność: prawda?...
— Hm! istotnie — mruknął hrabia, pilnie patrząc w ziemię. Nawet jemu było nieswojo.
Książę chodził tylko po pokoju, na ustach miał coś niby uśmiech kłopotliwy, niby oburzenie.
Księżna ciągnęła dalej ubawionym tonem:
— Ten list ojciec mój schował do archiwum. W zbiorze wszelkich osobliwości hrabiów Borelskich będzie unikatem. „Szanowny panie“, i nic nad to?!... Que c’est ridicule!.
Zaśmiała się nerwowo, niemal ze spazmem.
Holewicz stał ogłuszony, jak obity szyderstwem.
Wszyscy byli niewymownie zmieszani.
Księżna, nie zwracając już uwagi na obecność administracji, odwróciła się do męża i hrabiego. Lecz spostrzegłszy, że Holewicz złożył głęboki ukłon i odchodzi wraz z innymi, prędko podeszła do Michorowskiego.
— Panie Bohdanie, pan zostaje z nami, tylko przebierze się pan naturalnie. To jeszcze potem, jak zbiorą się damy.
— Prosimy bardzo. Ależ nawet już prosiliśmy! — dodał książę.
Bodzio oprzytomniał. Otrząsnął się z osłupienia i z szalonego gniewu.
— Dziękuję jaśnie oświeconej księżnej pani za łaskawość, lecz odchodzę z kolegami — odrzekł, mocno akcentując słowa, zwłaszcza tytuł.
Skłonił się i wyszedł razem z Holewiczem.
W sieniach podał rękę zarządzającemu. Usta Bodzia trzęsły się, twarz była wzburzona. Nie rzekł nic, uścisnął przyjacielsko dłoń zwierzchnika z serdecznem spojrzeniem, które tamten odczuł i ocenił.
Bodzio w wyobraźni swej przyszłości ujrzał się w położeniu Holewicza. Pochlebiał sobie tylko, że lepiej zna wymagania arystokratyczne i formy, wobec nich obowiązujące.