Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gorącą. Coś się poczynało w nim, ale słabo, nieuchwytnie, jak ocknięte echo górskie, dawno zatracone i śpiące w upłazach. Na wirchach już się odzywa, ale turnie śpią jeszcze. Ogarniało go zdziwienie i przestrach. Jednak nie szukał bram ratunkowych.
W tym czasie Bohdan znikł z Warszawy. Po kilku dniach niepewności ordynat otrzymał od niego list z Głębowicz.
List brzmiał:
„Uciekłem tu, bo Warszawa mnie chłonie.. Wierzyłem w swoją baletniczkę, myśląc, że unikat i ofiara zakulisowa. Za brutalny żart, skierowany do niej, wyzwałem tamtego, ale nawet śmierć naśmiała się ze mnie i pokazała figę, za co ma moją dozgonną wdzięczność. Owa uciśniona niewinność jest już w dziesiątych rękach, jeśli w równie naiwnych jak moje, niech im idzie na zdrowie. Niech wujek spłaci moje nowe długi — już ostatnie mam nadzieję (adresy podaję niżej), i wraca do Głębowicz. Tu bezpieczniej. Haneczka moja, szampanik! i mam pewność, że tylko moja.

Bohdan.“

Ordynatowi z całego listu najwięcej przemówiło do przekonania, że tam — bezpieczniej. — Opłacił długi Bodzia, z zamiarem natarcia mu uszu, wymówił się koniecznością i wyjechał.
Lucia czuła, że ten wyjazd to trochę ucieczka. W duszy swej miała hejnały nadziei.




XXX.

W ostatnich dniach karnawału ordynat i Bohdan byli u Sartaskich w Pozierzu. Wieczór zapowiadał się dla Bodzia wesoło. Panien było mnóstwo, a oprócz młodych Sartaskich, jeszcze nie dorosłych, żadnego obcego młodzieńca prócz Bohdana. On i Waldemar mieli powodzenie. Ale Bodzio kręcił się niespokojnie. Coś knuł.
Nareszcie znikł z salonu. Nikt nie wiedział, gdzie się podział.
Panny zgorszyły się niesłychanie, ordynat był zły, tylko pan Sartaski uspokajał wszystkich.
— Ho! ho! nie obawiajcie się państwo, on tu jeszcze powróci — mówił przekonywająco. Poznałem już tego młodzieńca: nie robi sobie nic z nikogo i z każdej biedy wypłynie.
Ale panny nie dały się przekonać.
Ucieczka Bodzia zrobiła złe wrażenie.