Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   31   —

— Szczękasz zębami, — rzekł Witalis, — pewnie ci zimno.
— Cokolwiek, — odparłem.
Posłyszałem, że otwiera torbę.
— Zdejm przemoczone rzeczy, — rzekł, — tu masz suchą koszulę i kaftan. Przebierz się i zaszyj się w siano, a wnet rozgrzejesz się i uśniesz.
Uczyniłem, jak rozkazał, lecz nie rozgrzałem się zaraz i długo przewracałem się z boku na bok. Czułem się zbolałym i nieszczęśliwym.
— Czy to ze mną codzień tak będzie? — myślałem smutno, a łzy mi do ócz napływały. Wtem poczułem ciepły oddech na mej twarzy.
Wyciągnąłem rękę i namacałem włochatą szerść Kapiego.
Przyczołgał się do mnie i począł lizać me ręce.
Wzruszony tą pieszczotą, podniosłem się i pocałowałem go w pyszczek.
Zamruczał i wsunął swoją łapkę w mą dłoń i tak już pozostał.
Zapomniałem o zmęczeniu i smutku. Serce przestało mi się ściskać boleśnie. Odetchnąłem. Nie byłem już sam; miałem przyjaciela.

VI.
Moje występy.

Nazajutrz wcześnie wyruszyliśmy w drogę. Deszcz już nie padał. Niebo się wypogodziło, a błoto osuszył wiatr, który wiał w nocy. Ptaszęta nuciły radośnie w krzewach, a psy biegły, poszczekując.
Dotychczas nigdy jeszcze nie opuszczałem naszej wioski, więc byłem ciekaw, jak wygląda miasto. Muszę przyznać, że nie olśniło mnie zbytnio.
Jedno tylko myśli me zajmowało i oczy moje jednego tylko upatrywały: — składu obuwia.
Buciki, moje buciki, obiecane mi przez Witalisa.