Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   13   —

płacą nam dobrze za jego wychowanie. Idjota ze mnie, żem tak sądził, ponieważ chłopiec owinięty był w bieliznę z koronkami. Zresztą może już jego rodzice nie żyją.
— Może jednak żyją i dopomną się jeszcze o niego. Jestem przekonana, że tak będzie.
— Jak też te kobiety są uparte!
— Ale jeżeli przybędą?
— No, to poślemy ich do przytułku. Lecz dość już o tem. Nudzi mnie ta sprawa. Jutro pójdę z nim do mera[1], a teraz pójdę do mego znajomego Franciszka. W godzinę powrócę.
Drzwi się otworzyły i zamknęły. Mąż matki Barberin odszedł.
Wtedy podniosłem się żwawo na łóżeczku i zawołałem: Mamo!
Przybiegła do mego łóżeczka.
— Czy pozwolisz, mamo, oddać mnie do domu podrzutków?
— Nie, mój mały Remi, nie.
Uściskała mnie czule, tuląc w swych ramionach.
Ta pieszczota dodała mi odwagi i łzy moje przestały płynąć.
— Więc ty nie spałeś? — zapytała mnie łagodnie.
— Nie mogłem, mamo.
— Nie gniewam się o to, więc słyszałeś wszystko, co mówił Hieronim?
— Tak, ty nie jesteś moją mamą, ale on też nie jest moim ojcem.
— Może powinnam ci była to wpierw powiedzieć, lecz kochałam cię, jakbyś naprawdę był mojem dzieckiem. Twej właściwej mamy nikt nie zna; nikt nie wie kto i gdzie ona jest. Czy żyje jeszcze, czy też niema jej już na świecie?

— Pewnego poranku Hieronim przechodząc w Paryżu szeroką ulicą, wiodącą do ogrodu, posłyszał płacz nie-

  1. Mer znaczy we Francji tyle, co u nas wójt.