Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   11   —

Rozebrałem się pospiesznie i położyłem, ale usnąć nie mogłem w żaden sposób.
Jeżeli ten człowiek jest moim ojcem, — rozmyślałem, — to dla czego obchodzi się ze mną tak surowo?
Z noskiem przytulonym do ściany, usiłowałem odpędzić precz te myśli i zasnąć; lecz było to niemożliwem. Sen nie przychodził na zawołanie.
Po pewnej chwili poczułem, że ktoś zbliża się do mego łóżeczka.
— Czy śpisz? — usłyszałem pytanie, wymówione przytłumionym głosem.
Bałem się odpowiedzieć i leżałem cicho.
— On już śpi, — odparła za mnie matka Barberin; ledwie się położy, zaraz zasypia zawsze. Możesz mówić teraz wszystko bez obawy, że on to posłyszy. Jak jest z twoim procesem?
— Przegrałem go. Sędziowie nie przyznali mi słuszności, ponieważ nie powinienem był stać pod rusztowaniem. Przedsiębiorca nie potrzebuje mi nic zapłacić.
To mówiąc, uderzył pięścią w stół i począł kląć głośno.
— Tyle pieniędzy poszło na marne na koszta tego nieszczęsnego procesu, — rzekł znów po chwili, — a do tego zostałem kaleką na całe życie. Na dobitkę znajduję tu jeszcze to dziecko. Wytłómacz mi, dlaczego nie postąpiłaś tak, jak ci to nakazałem?
— Nie mogłam tak postąpić.
— Nie mogłaś go zanieść do domu podrzutków?
— Nie opuszcza się tak dziecka, które karmiło się swą piersią i które się kocha?
— To nie jest twoje dziecko.
— Zresztą chciałam uczynić tak, jakżeś tego żądał, ale właśnie, gdym go do domu podrzutków odnieść miała, zachorował.
— Ale przecież wyzdrowiał!
— Tak, ale nie zaraz. Po tej chorobie przyszła inna. Kaszlał tak bardzo, biedny malec, że aż serce mi się