Strona:Harry Dickson -01- Wyspa grozy.pdf/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tom Wills złapał latarnię z korytarza, wybiegł i wyprzedzi przerażonego Alojzego. W odległości 30 yardów od zamku, Tom znalazł wyciągnięte ciało twarzą odwrócone do ziemi a obok wielką, krwawą kałużę. Tom Wills postawił latarnię obok leżącego.
Był to Pollock... oddychał jeszcze słabo. Nagle znów zabrzmiało straszliwe wycie, tym razem od morza. Tom Wills stwierdził, że szyja nieszczęśliwego była pogryziona kłami olbrzymiego psa.
Promień księżyca przebił tymczasem otaczające go chmury i rozjaśnił daleki pagórek. Przez członki detektywa przebiegł dreszcz. Ujrzał wielkiego rudego psa o płonących ślepiach a obok niego cień kroczący powoli na szczycie. Wychudłe ciało okrywała szeroka czarna peleryna, która niesamowicie powiewała na wietrze. Potem promień księżyca zgasł, zakryty ciemnymi chmurami.
Pollock poruszał się z trudnocią. Zjawił się wreszcie Shattercromby. Tom słyszał, jak szczękał zębami. Nagle umierający zajęczał głucho:
— Zmarli powracają... to on, kapitan Flammers! Niech mu nieba będą łaskawe!
— Mr Hobson, — rzekł nagle Shattercromby, pomóż mi pan przenieść tego człowieka do zamku. Zdaje się, że to już koniec, bo on mówi od rzeczy. Ton był dziwnie suchy i bezceremonialny i nie podobał się Tomowi przejętemu grozą sytuacji. Powoli zaniesiono Pollocka do zamku i ułożono na macie obok ogniska. Giovanna cofnęła się na widok straszliwych obrażeń. Alojzy przyjął na siebie rolę lekarza.
— Mr. Hobson, proszę pana bardzo o przyniesienie z mojego pokoju pudełka z bandażami. Ja nie mogę zostawić rannego.
Tom usłuchał natychmiast i zaczął drapać się na wieżę. Zaledwie jednak Tom oddalił się Pollock ujął Alojzego za rękę i wyszeptał:
— Widziałem... jak Hobson rozmawiał... z ja kimś człowiekiem na północnym szczycie...
— Do licha, Pollock dlaczegoś mi nic nie mówił?
Ale sługa nie usłyszał już nagany Jego oddech stał się świszczący. Zaczęła się agonia.
Kiedy Tom wrócił, Pollock nie potrzebował już starań ani bandaży. Połączył się z Mac’ Logganem w nieskończoności...
Tej nocy nikt nie spał w zamku. Giovanna poszła do siebie, a mężczyźni usiedli obok ognia i milczeli.
Późno w nocy zmęczony wrażeniami dnia Harvey Dorrington zasnął. Wówczas Shattercromby zwrócił się do Toma z dawną serdecznością.
— Moim zdaniem, Ned, nikogo to nie ominie.
Jest nas jeszcze trzech mężczyzn na wyspie. Nie ulega wątpliwości, że tajemniczy napastnik chce się nas wszystkich pozbyć. Co się wtedy stanie z Giovanną? Nie śmię myśleć o tym bez drżenia. I ty chyba, jako gentleman, masz te same myśli. Ale diabeł z Cat-rock nie dostanie łatwo mojej skóry. Będę się bronił, albo lepiej jeszcze... Być może, uda mi się go złowić. Czy pomożesz mi Ned?
— Naturalnie, chętnie... — oświadczył Tom.
— A więc nie myśl już o spaniu tej nocy. Ja wezmę moją strzelbę, a ty zabierzesz ze sobą wielki pęk sznurów.
— I co będziemy robić?
— Ja myślę, że jeżeli to możliwe złowimy zwierzę jeszcze żywe! — drwił Shattercromby. Już ja mu pokażę co potrafię!
W pół godziny później, dwaj towarzysze szli drogą do opuszczonej wioski.
— Wydaje mi się, że ten tutejszy diabeł mieszka w którejś opuszczonej chacie. Gdyby go tam nie było, poszukamy gdzieindziej. Przestanie on nas wreszcie nudzić!
Tom Wills był zadowolony, że Dickson odjechał, bo jego to z pewnością Slattercromby uważał za obcego, tajemniczego napastnika. Przybyli wreszcie do miejsca, gdzie Tom spotkał swego mistrza.
— Muszę ci się zwierzyć z jednej rzeczy, Ned, wiem, że nieznana istota chętnie przebywa w tych okolicach. A czy wiesz w czyim towarzystwie?
— Zdaje się że wiem... — odparł Tom śmiejąc się — w towarzystwie psa.
— Brawo Ned! Widzę, że przed tobą nic nie można ukryć. Rzeczywiście siedział on na brzegu morza, a obok niego pies.
W tym samym momencie Alojzy uderzył kolbą w skroń Toma. Padł on na ziemię nie wydawszy nawet jęku. Shattercromby zawył z uciechy.
— To ty jesteś tym psem! Brudne szpiegowskie zwierzę! To mówiąc związał mocno sznurami bezwładne ciało leżącego detektywa.
— Szkoda kuli dla ciebie, ty psie! Wymyśliłem coś lepszego. Niedługo nastąpi przypływ morza i cię zatopi. Wtedy właśnie odzyskasz przytomność. Będzie to piękna tortura, żegnaj Nedzie Hobson i niech diabli porwą twoją przeklętą duszę!

Pies duch

Tom Wills nie krzyczał więcej. Zaschło mu w gardle, a szum morza zagłuszał jego wołania. Był przywiązany do ogromnego bloku bazaltowego i nie mógł się nawet ruszyć. Niebo było czarne jak atrament, przypływ wzmagał się co raz bardziej, białe bryzgi uderzały z mocą o sąsiednie skały...
Bakestret... Mrs. Brown... dzielny inspektor Scotland-yardu Goodfield i Harry Dickson... mistrz, który go kochał jak syna... wszystko to utraci na zawsze.
— Woda dotykała już jego nóg. Tom stracił wszelką nadzieję, i oczekiwał śmierci z rezygnacją.
Nagle zalała go olbrzymia fala.
— Mistrzu!... — Boże! — szepnął Tom. W tej samej sekundzie poczuł, że stało się coś niezwykłego. Ktoś rozrywał jego więzy. To nie woda rozluźniła sznury. Tom czuł wyraźnie jakieś dziwne, małe uderzenia, niebywale silne. Teraz już nie wątpił. Z całą pewnością ktoś chciał go uwolnić.
I rzeczywiście, w pewnej chwili sznur zerwał się, jakby go ktoś przeciął. Tom stoczył się ze skały, zakryła go znów potężna fala, ale jakaś zbawcza pomoc wyrwała go z objęć nowego niebezpieczeństwa. Poczuł wreszcie pod stopami ląd. Drżąc z radości zawołał:
— Dziękuję ci! Dziękuję mój zbawco!... I nagle zamarł z przerażenia Przed nim stał olbrzymi rudy pies. Tom zauważył, że spojrzenie jego nie było wrogie. Zwierzę czyniło jakieś dziwne manewry. Oddalało się i znów wracało i zdawało się mocno niecierpliwić. W końcu chwyciło kłami za połę marynarki Toma i pociągnęło go za sobą.
— On chce, abym za nim poszedł! — zrozumiał wreszcie Wills.
Pies zaszczekał widocznie zadowolony z tego, że wreszcie został zrozumiany przez człowieka, którego ocalił. Potem pobiegł naprzód, kierując się na