Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Chodźże, chodź! — powiedziała jej.— Mówże kto jesteś i skąd przybywasz!
Zosia opowiedziała wszystko, a stara kobieta słuchała i mruczała, potrząsając głową. Gdy wreszcie spytała, czy nie widziała Janka, odrzekła, że dotąd nie przepływał tędy, ale pewnie przybędzie niedługo. Pocieszała ją i namawiała do skosztowania wiśni i obejrzenia kwiatów, które są piękniejsze, niż w książce z obrazkami, każdy zaś umie opowiedzieć zachwycającą bajkę. Potem wzięła Zosię za rękę, wprowadziła do domku i zamknęła drzwi.
Okna były bardzo wysoko umieszczone, a szyby miały kolor czerwony, niebieski i żółty. Dziwnie to wyglądało, ale na stole zobaczyła Zosia przepyszne wiśnie i dostawszy pozwolenie jadła ile tylko mogła, a stara kobieta czesała jej włosy złotym grzebieniem. Włosy falowały się od tego i lśniły złoto, wokoło rumianej, jak róża twarzyczki.
— Od dawna chciałam mieć taką małą dziewczynkę! — rzekła starucha. — Zobaczysz, że nam będzie dobrze ze sobą!
Im dłużej czesała włosy Zosi, tem bardziej dziewczynka zapominała o Janku, gdyż starucha umiała czarować. Nie była złą czarownicą i czyniła to tylko czasem dla rozrywki, a chciała Zosię zatrzymać przy sobie. Dlatego też wyszła do ogrodu i wyciągnęła nad różami kulę swą, a kwitnące przed chwilą jeszcze uroczo krzewy zapadły zaraz w czarną ziemię, tak że ślad po nich zaginął. Starucha uczyniła to z obawy, by Zosi nie przypominały róże własnego ogródka, a więc także Janka, gdyż mogłaby od niej uciec.
Potem wprowadziła Zosię do ogrodu, gdzie woniały najcudniejsze kwiaty. Wszystkie możliwe rośliny wszyst-