Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To nie jest indyk! — powiedziała sobie kaczka. — Doskonale przebiera nogami, trzyma się prosto. Mojem jest przeto dzieckiem, a jeśli mam wyznać prawdę nie jest wcale szkaradne... przeciwnie, posiada dużo uroku.
Potem rozkazała całej swej dzieciarni popłynąć na staw, celem zaznajomienia z wielkiemi kaczkami, przyczem miały się trzymać matki i unikać kota.
Na stawie panował ruch wielki, a nawet dwa stadka kaczek walczyły o głowę węgorza, wymierzając sobie ciosy dziobami. Kot spał niby to na brzegu, w pewnej jednak chwili skoczył i porwał zdobycz.
— Widzicie dzieci moje jaki świat jest podstępny! — powiedziała kaczka. — Pamiętajcież, że tylko rozwaga i mądrość może nas uchronić od złego. Trzeba też oddawać cześć dostojeństwu. Pochylcie grzecznie szyje. Oto tam płynie kaczka hiszpańska z pierścieniem na nodze, jest to znak dla kucharki, by jej nie brała na rożen.
Uczcie się przytem kwakać w takt, gdyż tak czynią wykwintne kaczki i wiosłujcie nogami na bok, nie pod siebie, po prostacku.
Pisklęta wykonywały wszystko co kazała matka, nie pozyskały jednak przez to życzliwości ogołu:
— Jakto? Jeszcze jedno stado! — wołano tu i owdzie. — Jakże się zdołamy wyżywić wszystkie? — To wstyd istny! — zawołał młody kaczorek! — Patrzcie na to szare, szkaradne kaczę! Nie możemy go ścierpieć w swojem gronie!
Rzekłszy to, przyskoczył do niebożątka i zaczął skubać bezbronne pisklę.
— Idź precz! — zawołała matka. — Zostaw w spokoju dziecko moje, które nikomu nic złego nie czyni.