Przejdź do zawartości

Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nim, otwórz skrzynię i weź tyle pieniędzy, ile chcesz. Są to miedziaki. Jeśli wolisz srebro, to idź do drugiej komory. Siedzi tam na skrzyni pies o oczach wielkich, jak kamienie młyńskie. Ale nie bój się go, posadź tylko na moim fartuchu i bierz, ile ci się podoba. Złoto jest w trzeciej komorze. Pies, siedzący na skrzyni ma oczy, jak krągłe wieże. Jest to prawdziwy pies, ale nie bój się, nie zrobi ci nic, gdy go posadzisz na fartuchu, i będziesz mógł zabrać złota, ile tylko unieść zdołasz.
— Wcale to ponętne, — rzekł żołnierz. — Ale powiedz, co chcesz za to wszystko?
— Niczego nie chcę, — powiedziała czarownica. — Nie chcę ani grosza. Masz mi tylko przynieść krzesiwo zapomniane na dole przez moją babkę, gdy była tam poraz ostatni.
— Dobrze! — zadecydował żołnierz i przewiązał się sznurem.
Czarownica dała mu swój fartuch w niebieskie kratki. Wspiął się na wierzbę, zesunął na dół i stanął w długim chodniku oświetlonym setką lamp.
Otwarł pierwsze drzwi. Uu! Zobaczył psa wlepiającego weń oczy, wielkie jak filiżanka.
— Śliczny z ciebie psiak! — zawołał, posadził go na fartuchu czarownicy, napchał kieszenie miedziakami, zamknął skrzynię, wsadził psa zpowrotem na wierzch i ruszył do drugiej komory.
Aj! Aj! Zobaczył tam psa z oczami jak kamienie młyńskie.
— Nie patrz się tak na mnie, bo możesz oślepnąć! — powiedział mu, posadził go na fartuchu, zobaczywszy zaś srebro w skrzyni, wyrzucił miedziaki i nabrał tyle srebrniaków, ile wlazło w kieszeń. Napełnił także srebrem tornister i ruszył do trzeciej komory.