Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czyż nigdy już nie uzyska przebaczenia? — spytało jedno z dzieci.
— Pewnie nigdy!
— Ach! Jakże mi żal biednej Haneczki! — powiedziała mała dziewczynka. — Chętnie dałabym wszystkie lalki, za jej wybawienie!
Słowa te sprawiły wielką ulgę Haneczce. Był przecież na ziemi ktoś, kto jej szczerze żałował i chciał ocalić.
Pewnego dnia, usłyszała głębokie westchnienie. To matka jej w chwili śmierci swojej westchnęła z żalem za córką.
I znowu minęło dużo czasu.
Mała dziewczynka, która jej żałowała, stała się starą kobietą i Bóg ją powoływał właśnie do siebie.
W ostatniej chwili życia wspomniała jeszcze biedną Hanię, której tak żałowała za młodu i zaniosła gorącą modlitwę do Stwórcy.
Staruszka zmarła, poszła do nieba i tam nie zapominając nieszczęśliwej.
Skrucha wzrastała tymczasem w duszy Haneczki i stało się, że dnia pewnego ujrzała promień, spadający w głąb gdzie cierpiała za grzechy.
Promień ten stopił jej powłokę cielesną, ona zaś uleciała na świat, o postaci szarego ptaszka.
Ptaszek drżał ze strachu przed wszystkiem, coprędzej wlazł w szczelinę muru i siedział tam długo, zanim zdołał się oswoić ze światem.
Powietrze było ciepłe, drzewa i krzewy wydzielały woń upojną, szare jego piórka były czysty, czuł wdzięczność ogromną dla Boga, ale nie mógł zaśpiewać pieśni dziękczynnej, gdyż nie posiadał głosu.
Ale Bóg usłyszał mimoto tę pieśń i ulitował się nad biednem stworzeniem, żywiąc je i chroniąc.