Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Modliła się długo przed zaśnięciem, w nocy zaś miała sen przedziwny. Leciała ponad pałacem wieszczki Złudy i ujrzała ją samą. Była piękna i lśniąca. Jednocześnie zaś przypominała ową starą kobietę, która ją nakarmiła w lesie jagodami i opowiedziała o łabędziach.
— Możesz odczarować braci swoich! — rzekła Elżbietce wieszczka. — Ale potrzeba do tego dużo odwagi i wytrwałości. Palce cię będą boleć od pracy, a sercem nieraz zatarga strach i męka. Spójrz oto na pokrzywę, którą trzymam w ręce. Dużo jej rośnie na wybrzeżu, ale używać możesz tę tylko, która się pleni po cmentarzach i grobach. Musisz ją rwać rękami własnemi, nie bacząc bólu, choćby obsypały skórę bąble, potem zmiędlić nogami, a z otrzymanych włókien musisz utkać jedenaście koszul z długiemi rękawami. Gdy je zarzucisz na łabędzie, czar zniknie. Pamiętaj jednak, że przez cały czas od zaczęcia roboty, aż do ukończenia nie wolno ci mówić. Choćby to trwało lata całe, nie śmiesz rzec słowa, za pierwszem bowiem, sztylet przebije serce jednego z braci. Od milczenia twego zależy ich życie. Nie zapominaj o tym warunku!
Wieszczka musnęła pokrzywą rękę Elżbietki, a ona zbudziła się z bólu. Ujrzała zaraz obok swego posłania łodygę pokrzywy, złożyła dzięki Bogu, wyszła i zabrała się zaraz do roboty.
Delikatnemi rękami swemi rwała szkaradne zielsko, nie zważając na straszne pieczenie, nogami międliła je, a potem przędła zielone włókna.
Bracia wrócili wieczór do groty i przerazili się, spostrzegłszy, że siostra zaniemówiła. Uważali to zrazu za nowe czary macochy, ujrzawszy jednak jej