Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ojciec wszedł do komnaty, zobaczył ją i oświadczył przerażony, iż nie jest to jego córka. Poznał ją tylko pies łańcuchowy i jaskółki, ale nikt nie pytał o ich zdanie.
Elżbietka zapłakała gorzko nie zastawszy braci, wyśliznęła się z pałacu i poszła ich szukać. Nie wiedziała dokąd zmierza, ale szła, pędzona wielką tęsknotą.
Noc zaskoczyła ją w wielkim lesie. Straciwszy z oczu ścieżkę, klękła na miękkim mchu, odmówiła pacierz, potem zaś legła, oparłszy głowę o pień drzewa.
Było cicho, świeciły świętojańskie robaczki, ona zaś śniła o dawnych, dobrych czasach i zabawach z braćmi. Tylko na złotych tabliczkach bracia nie pisali już kresek i kółek, ale opisywali swe czyny i przygody, zaś piękne obrazki w drogocennych książkach nabrały życia. Ptaki śpiewały, ludzie zaś wychodzili z kartek i rozmawiali z nią. Gdy miała przewrócić kartkę, wskakiwali prędko na swe miejsca, by nie robić zamieszania.
Dzień już był jasny kiedy otwarła oczy. Gałęzie tworzyły nad nią wspaniałe sklepienie, ptaki podlatywały do niej blisko, szemrały strumyki, a w dali błyszczał staw, o dnie usłanym miękkim piaskiem. Otaczały go krzaki, ale były pomiędzy niemi ścieżki, któremi jelenie chodziły pić. Elżbietka poszła umyć się.
Zobaczywszy w przezroczystej wodzie jak jest brzydka zaczęła coprędzej zmywać z ciała szkaradną farbę, tak że niedługo wyszła z wody piękna jak przedtem. Zaplotła warkocze i ruszyła w las, nie wiedząc dokąd idzie. Myślała tylko o braciach i pokładała nadzieję w opiekę boską. Po pewnym czasie znalazła się w lesie tak gęstym, że nie wpadał tam promień słońca i nie żył tam ni jeden ptak. Pnie stały obok siebie, tamując drogę, a ciszy tej nie przerywał najlżejszy odgłos.