Strona:Hanns Heinz Ewers - Opętani.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

okna. Tam stała — ona przy oknie, otworzyła gwałtownie oba jego skrzydła, pchnęła okienice. — Fanny! — krzyknęła w dół, ku podwórzu — Fanny! Przyjdź zaraz tu i zrób zupełny porządek. To straszne, ile tu jest pyłu!
Wyszła, a ja stałem wciąż przy oknie. Ale okno było otwarłe. Wnet potem przyszła Fanni z miotełką do pyłu. Przebiegłem szybko obok niej —

∗                         ∗

Strona 1012. Pismo barona.
Siedzę przy biurku — gazeta leży przedemną, mamy 16. października. A moje kalendaryum wskazuje 5. września. Tak więc długo — sześć tygodni! — nie byłem tu! Teraz odwiedzam tylko czasem ten świat, ten zamek — należący do niej.
Ale ja nie chcę odejść, nie chcę, nie chcę spokojnie ustąpić miejsca. W takim wypadku byłbym w każdym razie zgubionym, jeszcze tylko w walce mam jakieś szanse. Więc! —

∗                         ∗

Ta sama strona. Pismo barona.
Byłem w jej pokojach. Kazałem wyjąć z szaf wszystkie jej suknie i bieliznę. Kochfisch musiał z tego zrobić wielki stos na dziedzińcu. Przerzuciłem wszystkie jej szuflady i pułki, wszystko wydostałem, co do niej należy. Wszystko poszło na stos — sam go podpaliłem.
Kochfisch stał przy tem, łza spływała mu po policzkach, może z duszącego dymu. Widziałem jednak, że mu coś dolega na sercu, zapytałem go. — Tak jest dobrze, panie baronie — rzekł — tak jest dobrze! Nie trzeba nic z tamtego pozostawić! — Podał mi rękę i wstrząsnął nią; było to gdyby żądanie przyrzeczenia.
O Boże, gdybym tylko mógł dotrzymać!