Strona:H. Poincare-Wartość nauki.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiedziało wyżej, należy jeszcze odpowiedzieć na podobny zarzut? W ten sam sposób możnaby było rozumować za czasów Ptolomeusza; wówczas też bowiem ludzie sądzili, że wiedzą wszystko, podczas gdy jeszcze wszystkiego prawie mieli się dopiero nauczyć.
Gwiazdy są to wspaniałe pracownie, olbrzymie tygle, o jakich żaden chemik nie mógłby marzyć. Panują tam temperatury, których urzeczywistnienie dla nas jest niemożliwe. Jedyna ich wada polega na tem, że są nieco oddalone; lecz teleskop zbliży je do nas, a wówczas zobaczymy, jak zachowuje się w nich materya. Co za szczęście dla fizyka i chemika!
Materya ukaże się tam oczom naszym w tysiącach różnych stanów, począwszy od owych gazów rozrzedzonych, które — jak się zdaje — tworzą mgławice i płoną jakiemś tajemniczem światłem, aż do gwiazd rozżarzonych i planet, tak bliskich a przecież tak różnych od naszej ziemi.
Być może, że gwiazdy nawet pouczą nas kiedyś co do życia; wydaje się to snem bezmyślnym, i bynajmniej nie widzę, jak mógłby się on urzeczywistnić? czyż jednak przed stu laty chemia gwiazd nie wydawałaby się również marzeniem bezmyślnem?
Jeżeli jednak ograniczymy się do bliższych nawet widnokręgów, pozostaną nam zawsze jeszcze widoki dość ponętne. Jeżeli przeszłość dała nam wiele, możemy być pewni, że przyszłość da nam więcej jeszcze.
Jednem słowem, nikt nie uwierzyłby, jak użyteczną dla ludzkości była wiara w astrologię. Jeżeli Kepler i Tycho-Brahe żyć mogli, to dlatego, że sprzedawali naiwnym królom przepowiednie oparte na konjunkturach gwiazd. Gdyby ci panujący nie byli tak łatwowierni, wierzylibyśmy może wciąż jeszcze w to, że przyroda podlega kaprysowi, i dziś jeszcze bylibyśmy pogrążeni w nieświadomości.