Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   85  —

twoje na brzegu, zostałeś, dajmy na to, okradziony przez włóczęgów, że ja pierwszy odnalazłem cię w położeniu tak pełnem ambarasu, byłaby się z tego dała zrobić eksplikacya wystarczająca całkowicie dla pani Mendham, i bylibyśmy niepotrzebowali zabrnąć tak bez wyjścia w ten żywioł nadprzyrodzony, który dzisiaj już i z kazalnicy razić zaczyna potrochu. Doprawdy, że trudno byłoby ci uwierzyć do jakiego stopnia...
— Ano widzę sam, że stało się źle.
— Oczywiście, oczywiście! Ale odtąd; zrób to już dla mnie, nie obstawaj przy tem pochodzeniu anielskiem. To cię z pewnością pogodzi ze wszystkimi odrazu. Jeśli tu z nami pobędziesz dłużej, przekonasz się sam, jaką niechęć wywołuje przeciw sobie każdy, kto się pokusi o zachwianie jakiegokolwiek mniemania raz ustalonego. Te ustalone mniemania, to są nasze zęby mądrości. Co do mnie — tu sobie wikary zakrył oczy dłonią — co do mnie, to ja nie cofam się przed myślą uznania cię za anioła, a w tem posłuszny jestem tylko świadectwu własnych moich zmysłów — w danym wypadku wzrokowi memu.
— Nas tam wzrok nie myli nigdy.
— I my ufamy mu — do pewnych granic, rozumie się...