Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   45  —

ale na refleksyę było w tej chwili trochę zapóźno.
Wyraz, jaki przelotnie dostrzegł anioł na twarzach wszystkich, zdziwił go niesłychanie, najprzód z tego zapewne powodu, że tego objawu uczucia zgrozy nie widział on dotąd nigdy, nie miał jednakże czasu na sformułowanie sobie bliższe całej sytuacyi, ani na wysnuwanie z niej wniosków, bo jednocześnie rozległ się głos damy starszej:
— Pa... nie Hillyer! Zapewne zgodzisz się sam, że tym razem przekroczyłeś granicę!
Stała tak jeszcze chwilę jakąś ta osoba, wzniosła całym majestatem oburzenia, poczem zwracając się do córek, zawołała:
— Wychodźcie ztąd!
Otworzył wprawdzie wikary usta, aby powiedzieć cokolwiek — zapewne na swoje usprawiedliwienie, ale te usta nie wydały głosu Świat począł się dokoła niego obracać w coraz szybszem tempie, a wraz z tem zrobił się jakiś wielki szelest spódnic i spódniczek, i ujrzał już tylko namiętne spojrzenia, rzucane w jego stronę w tej ucieczce. Czuł, że te niewiasty unoszą z sobą jego losy. W rozpaczy zaryzykował tylko:
— Pani Mendham! Pani Mendham, ależ pani nie wiesz jeszcze o co tu chodzi... ja pani...