Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   32  —

te mirjady gwiazd wtedy dopiero, gdy całuny nocy owiną ziemię. Artyści, poeci, marzyciele biorą niekiedy udział w tym bycie odmiennym, — cóż kiedy na chwilę jedną zaledwie!
Spojrzeli sobie w oczy, jak gdyby się lepiej przenikali teraz, niż poprzednio.
— Co do mnie — mówił anioł — nie zdaję sobie tylko sprawy, jakim sposobem dostałem się między was... między was, których widywałem we snach moich.
— Tak to jest zupełnie niewytłomaczone, i co do mnie, nie objaśniłbym sobie tego innym sposobem, chyba przez możliwość istnienia czterech wymiarów. W takim wypadku, — dodał pośpiesznie — bo miał ten człowiek upodobanie do spekulacyj geometrycznych, mogłyby istnieć trzy naprzykład światy różnowymiarowe, i jedne byłyby dla drugich dostrzegalne w stanie marzenia sennego tylko. To jest nadzwyczaj blizkie prawdy, ale i to mnie nic nie mówi o drodze, jaką pan dostałeś się na nasz padoł...
— Ach! ach! — krzyknął anioł, odwracając się myślą od tych hipotez wszystkich — te stworzenia przemykające tam, pośród gęstwy drzewnej, wszak to są sarny i jelenie? tak przynajmniej wyobrażają je nasi artyści. Jakież to wszystko niepojęte! ale w takim