Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   252   —

domiar wszystkiego ten z piekła rodem koń pogalopował sobie do domu — to się dopiero przestraszy panienka! Będą mdłości, spazmy i wiele innych rzeczy — dzięki niebu, nie groźnych tak dalece. Ale jak to opowiedzieć ludziom! Bodajeś się pod ziemię zapadł, hultaju jeden! Coś muszę jednak wymyśleć. Widzę, że trzeba będzie zamiast kolczastych ogrodzeń, stawiać strzelnice automatyczne i żelaza podobne, jak na wilki, lub lisy. Niech sobie potem stróże bezpieczeństwa i prawnicy łby urywają!


W przekonaniu, że John Gotch wyzionął ducha na miejscu spotkania, jak gdyby gnany przez furyę, pędził anioł ku wikaryi. Zupełnie nie zdawał sobie sprawy, co tam opowie, ale potrzebował znaleźć się jak najdalej od fatalnego lasku. I zdało mu się, że cała otchłań bezdenna życia, wszystkie namiętności, boleści i niedole jego wyciągały nad zbiegiem swoją dłoń karzącą, że go opasywały żelaznymi pierścieniami i przykuwały do wszystkiego, co mu się od pierwszego dnia pobytu na ziemi wydało w życiu człowieka najbardziej godnem wstrętu i pożałowania. Chwilami wołał z głębi piersi: