Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   247   —

le wyższego. Pod wpływem tego prądu zaczął i on teraz mówić głosem podniesionym, a wargi drżały mu od wewnętrznego wstrząśnienia:
— A ty, kto jesteś, żebyś się ośmielał mnie dawać rozkazy? Czem jest to życie całe, jeśli się na nie składają ludzie podobni tobie?
— Wszak ty, nie kto inny, posunąłeś szaleństwo, aż do napaści na oparkanienia mego ogrodu?
— Twoje oparkanienia? A to się masz czem pochwalić, jeśli twoim pomysłem są te zęby i kolce!
— Wszak ty miewałeś kazania treści anarchistycznej? — wołał sir John, zaledwie mogąc chwycić oddech, tak dalece nań podziałało zuchwalstwo młodzieńca. — Otóż widzisz, włóczęgo, ta ziemia jest moja — moim ten las, równie jak park, który mi wolno było zabezpieczyć, jak mi się podobało, przeciw wszystkim podobnym do ciebie złoczyńcom. Znam ja was wszystkich! siejecie nienawiści, budzicie niezadowolenia wśród ludzi pracy, i dlatego zapowiadam ci, że jeśli w tej chwili nie zejdziesz mi z oczu dobrowolnie...
— To co? — pytał wyzywająco młodzieniec, postępując, mimo wiedzy, krok naprzód