Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   234   —

siaj i bezbarwną. Nagle ujrzała młoda dziewczyna jakąś postać, światłem własnem rozpromieniającą nocne pomroki. Był to anioł. Nie miał teraz na sobie tych brzydkich sukni wikarego, a natomiast w odbiciu światła padającego z dalszych pokoi wikaryi, zauważyła Dalja dwoje ołowianego koloru skrzydeł wyraźnych na tle paljowej tuniki. Szczególne jakieś ruchy wykonywał młodzieniec. Zdawało się, że szybko zmienia miejsce; raz nawet myślała Dalja, że go ujrzała na połowie wysokości wielkiego buka, który panował nad całą grupą drzew rozpoczynających aleje, ale było to chyba przywidzenie dziewczyny tylko. W każdym razie była więcej zdziwiona, niż przestraszona. Usłyszała następnie kilka niewyraźnie wymówionych słów, ale raczej domyśliła się, niż stwierdziła zmysłem słuchu przebijające w nich zniechęcenie. Jeszcze raz uniósł się w powietrze na 5, lub 6 stóp po nad ziemię, a potem rozległ się odgłos, jakgdyby ciężkiego upadku ludzkiego ciała, a następnie skarga żałosna i płacz serdeczny — głęboki płacz dziecka, czy kobiety — niewiadomo.
— Skaleczył się, lub coś przykrego mu się zdarzyło, — poszepnęła dziewczyna. — Trzeba go przecież wspomódz jakokolwiek.
I mimo wahań kilkakrotnych, zdecydo-