Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   218   —

Sir John przybierał na twarzy i w postawie coraz dostojniejszy ton.
— Tak jest! — powtórzył rezolutnie: nie tylko przykra, ale i bolesna. Otóż to właśnie... Określenie czynu wydaje mi się zupełnie odpowiednie. Cieszy mnie, iż jednako oceniamy rzecz.
— Ten młody człowiek jest moim gościem.
Żapewne, ale to nie jest przyczyna dostateczna, aby sobie pozwalał niszczyć moje oparkanienia.
— A rozumie się — potakiwał wikary.
— Pozwólże tedy, Wasza Wielebność, zapytać się przedewszystkiem, kto on jest?
I po tych słowach przybrał postawę sędziego inkwirenta, który wyczerpawszy wstępy i ogólniki, przystępuje nakoniec do rzeczy.
Prawa ręka wikarego po tym pocisku, rzuconym wprost, zaczęła z niepokojem szukać podbródka, co jak wiemy zdarzało się zawsze w chwilach trudnych i kłopotliwych. No, bo jak tu było naprawdę z takim, jak sir Gotch, sceptykiem, rozpocząć rzecz o anielskiem pochodzeniu obżałowanego. Bądź co bądz, zaczął oględnie, ale z intencyą nieobrażenia tego, w co sam wierzył niezachwianie:
— Aby panu powiedzieć całą prawdę, jest tu na dnie mała tajemnica...