Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   204  —

też zwolnić od tych przykrych napaści dobrego człowieka, który mu dał u siebie schronienie, a zupełnie nie wiedział, jak się do tego wziąść. Wszystko tu było dlań nietylko obce, cudze, szczególne, ale wydało się mu pozbawionem często nawet logiki prostej. Na wsi pokazać się nie mógł, bo mu tam grożono brutalną napaścią. Wśród tych rozmyślań spostrzegł leżące na stole skrzypce i machinalnie sięgnął po nie, aby w świecie harmonii szukać ucieczki przed nędzami ziemskiego bytu. Ale tej nocy nie była już muzyka gościa z Zaświatów tą samą, jaką od niego usłyszał wikary po raz pierwszy. Tydzień czasu wystarczył zupełnie, aby okowy naszego świata wpiły się w tę duszę pogodną, i dały jej poznać, czem jest ból, nienawiść, podejrzenie, wstręt — dały poznać wszystko, co zatruwa nasze istnienie, a mimo to wypełnia je, tak szczupłe niestety dla innych uczuć pozostawiając miejsce. Odzywały się i teraz jeszcze tony wysokiego nastroju, ale przygłuszał je co chwila zgrzyt jakiś, odbijający od tamtych harmonij rażącym kontrastem. Ten, który tak niedawno nie znał co to ból, śpiewał teraz, jak śmiertelnie zranione ptaszę — ten co nie uczuł nigdy przedtem gniewu i niechęci, wprowadzał coraz więcej dysso-