Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   188  —

Jest w muzyce coś nieokreślonego — recytowała dalej sentymentalna dama, dopełniając myśli swojej westchnieniem i ruchem oczu w kierunku plafonu — coś takiego, cobym nazwała: pragnieniem, pożądaniem najwyższem... Widzę, że jestem rozumianą... tak, niewątpliwie pan pojąłeś to, czego ja dopowiedzieć nie chciałam i nie mogłam... Wszak prawda?
Anioł spojrzał jej prosto w oczy, i tem spojrzeniem utwierdził entuzyastkę w jej przypuszczeniach. Istotnie zrozumiał czy przeczuł nieco więcej, niż na ducha anielskiego przystało. A przytem był to, jak wiemy, młodzieniec bardzo piękny, a takiego każdy ruch, gest, a wreszcie spokój nawet i milczenie nabierają podwójnej wyrazistości. Jakoż w tym półmroku płowy włos pani Jehoram o złotawym odcieniu, przy jej uduchowionym wyrazie twarzy, tak kojąco oddziaływał na jej towarzysza, że ten zaczynał w jednej z pierwszorzędnych atrybucyi ziemskiego bytu robić szalone prawdziwie postępy. Z odpowiednim też zupełnie drżeniem głosu pytał teraz on:
— Czy się mylę, czy też wistocie czujesz się pani w otoczeniu swojem samotną i opuszczoną?
— Tak samotną, jak pan.