Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   176  —

rzeczywiście w takiej była ekstazie, jak chciała dać do poznania, ale starała się całym kunsztem swojej taktyki ściągnąć na siebie jedno choćby spojrzenie wirtuoza. Było to wprost niepodobnem, bo wistocie wszystko, co tam brzmiało w tej duszy akordów i harmonij niebiańskich, odbijało się, niby w zwierciadle, w twarzy grającego. A panią Jehoram, mimo wszystkich przymieszek, dosyć obcych sztuce, zaliczyć było można do liczby szczerych amatorek. Jerzy Harringay miał minę człowieka po bohatersku znudzonego i zachował ten wygląd tak długo, dopóki misterny trzewiczek panny Pirbright młodszej nie dotknął przypadkowo, lub z rozmysłem, jego obuwia, co w jednym i drugim razie zarówno wobec rzekomego, czy istotnego zainteresowania się muzyką, przejść mogło nie zwracając ogólnej uwagi. W tej chwili, niby za dotknięciem iskry elektrycznej, wypogodziły mu się rysy, pochwycił w lot i ocenił ten wzruszający dowód sympatyi, i pozostał już tak do końca ożywiony, a przeto i dla artysty o wiele przychylniej usposobiony, niż przedtem. Miss Papaver starsza i pani Pirbright zatonęły w milczeniu, jak nabożnisie w kościele, na jakieś kilka minut — w każdym razie, nie dłużej. W końcu pierwsza z nich