Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   155  —

żywej duszy, któraby napamięć nie znała tej historyi. A przytem to jest sobie historya jedna z tysiąca, która zawsze się znajdzie tam, gdzie są młodzi panicze, którym wszystko wolno, i piękne, a ubogie dziewczęta.
— Ja nie słyszałem nic podobnego, — usprawiedliwiał się dobrodusznie anioł.
— A cóż ty za jeden jesteś, mój przyjacielu, żeby ci takie rzeczy były obce? To, widzisz, są tego rodzaju alternatywy, że takie kwiatki, jak moja siostra, idą na śmietniki życia, a tacy jak ja, którzy noszą na głowie kapelusze nie po to koniecznie, aby je zdejmowali pobożnie z głowy przed pierwszym lepszym, tacy bywają poprostu wypędzeni z wioski za tak nazywaną szorstkość charakteru. I ci ludzie gadają sobie ciągle o patryotyzmie, ci ludzie wierzą w to, że są rasą uprzywilejowaną. Tfu! Negr, Chińczyk, wstydziłby się tego, a oni...
— Wyznaję, że niezrozumiałem, — tłumaczył się słuchacz tej bezładnej dyatryby.
Na to zaczął włóczęga swoje objaśnienia, i opowiedział bez żadnych obsłon sielankę sir Johna Gotch i jego młodziutkiej kuchareczki, która jemu wydawała się zrozumiałą zupełnie dla najtępszych nawet umysłów, a która na zdziwionego anioła wywarła tylko