Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   139  —

konkludowała arbitralna kobieta, opuszczając trąbkę akustyczną, a na miejsce jej chwytając lornetkę. Na mnie czas, bo Katler gniewa się bardzo, gdy konie stoją zbyt długo; — powiada, że im to szkodzi. Uważałam, że wyjątkowo nie szwankują one na zdrowiu, gdy jest w pobliżu jakiś szynczek.
I skierowała się ku wyjściu, zanim nieszczęśliwy człowiek mógł jedno słowo więcej dodać na swoją obronę.
— Szatan, nie kobieta — mruczał po jej odejściu wikary. — Oto są najlepsze dowody na to, jakie zamięszanie w nasze biedne egzystencye wprowadzić może zjawienie się jednego chociażby anioła.
I patrzył, jak niknął w dali ekwipaż magnatki, a świat tańczył dokoła niego, jak gdyby to był człowiek, niemający poza sobą trzydziestu lat uczciwie przeżytego celibatu. Mieniły mu się w oczach łany zielonych zbóż, i rozproszone malowniczo wiejskie domki — jednem słowem czuł dokoła siebie życie pulsujące, świat realny, a mimo to, żywił naprawdę pewne wątpliwości co do swego faktycznego istnienia na ziemi. Potarł podbródek z dobitniejszym, niż zwykle, akcentem zakłopotania, przeszedł do ubieralni, a tam automatycznie utkwił wzrok w rozwieszoną