Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   120  —

— A jaki to ma ładunek z tyłu, jakby kuferek nieprzymierzając.
— Co za kuferek? — gadasz, sam nie wiesz co. Toż to garb najzwyczajniejszy.
Zapanowała cisza. Anioł poszedł dalej, a kowal wbiwszy ostatni ufnal, powtórzył sentencyonalnie:
— Oczywiście, że garb. — Cóżby innego być mogło?
Po za kuźnią ciągnęła się droga publiczna, i anioł ucieszył się niezmiernie, że wyszedł na wolną przestrzeń, gdzie już nie będzie spotykał takich spojrzeń wyzywających. Dostrzegł tylko powracającego z przechadzki pana Mendham, ale temu wcale nie było pilno popisywać się z tą znajomością wobec mieszkańców swojej parafii. Minął go też, zaledwie mu skinąwszy głową. Jeszcze się zkrzyżował ze śpieszącym do wsi listonoszem, a tuż oto był most, pod którym z hukiem rozpryskiwała się kaskada wody, spadającej z kół poblizkiego młyna. Szedł zamyślony, gdy w tem posłyszał za sobą odgłosy podkutych butów i turkot kół po szosowym nasypie. Odwróciwszy głowę, ujrzał z tyłu dwóch ludzi, z których jeden ciągnął za szelkę, a drugi ztyłu popychał półwozie, naładowane workami z mąką. Idący naprzód był to jakiś