Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   118  —

cieczą wedle pierwotnie obmyślonego planu, wylewała ją teraz na ziemię, krzycząc na całe gardło:
— Nie zupełnie jeszcze głupi jesteś, skoro dajesz nogę, ty włóczęgo szerokich gościńców! Widzisz, co ja tu mam za sposoby na ciebie i wszystkich tobie podobnych! Wyludniaj się, pókim dobra, bo...
Nie mógł jednak do końca anioł pojąć tego, czem się mógł narazić starej kobiecie, nie mniej formułował to już sobie, że powracać nie należało. Szedł więc dalej drogą, pomrukując w przerwach:
— Była i straszna i śmieszna jednocześnie — śmieszniejsza nawet od tego człowieka w czarnem ubraniu... Oni tu najwyraźniej mają wszyscy coś przeciwko mnie... Ale co? Nie mogę się domyśleć.
Tak rozważając, zbliżył się niefortunny wędrowiec do kuźni, w której kowal Bright kuł konia furmanowi, jadącemu do Upmorton. Dwóch chłopaków wałęsających się bez zajęcia przyglądało się tej robocie z pojętnością wołu, wytrzeszczającego oczy na świeżo pomalowany parkan. W miarę, jak przybliżał się anioł do grupy, odwracali się chłopcy od widowiska znanego im bliżej do widowiska nowego zupełnie, które stanowił gość Sidder-