Strona:Gustaw Meyrink - Zielona twarz.djvu/355

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dotykały wysokiego, złotego posągu, w którym rozpoznał Izis, boginię siedzącą na tronie.
Do jego zwykłej ludzkiej świadomości, jaką dotychczas posiadał, przystąpiła nowa — wzbogaciła go spostrzeżeniem nowego świata, który wciągał w siebie świat stary, dotykał, zmieniał, a mimo to w dziwny sposób pozostawiał nadal.
Zmysł za zmysłem budził się w nim — jak kwiaty, wynurzające się z pączków. Z oczu opadły mu łuski; długo niemógł pojąć co się stało; jak ktoś kto całe życie postrzegał wszystko tylko w płaszczyznach i nagle ujrzał tworzące się z tego powierzchnie.
Powoli pojmował, że osiągnął cel drogi, do której końca dojść jest ukrytym celem bytu każdego człowieka: stał się obywatelem dwóch światów. —
Znowu jakieś dziecko krzyknęło.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Czy Ewa nie powiedziała, że chce być matką gdy znowu do niego przyjdzie? — Przeszyło go to jak lęk.
Czyż bogini Izis nie trzyma nagiego żywego dziecka na łonie?
Podniósł ku niej wzrok i ujrzał, że się uśmiecha. — Poruszyła się. Coraz ostrzejsze, barwniejsze i jaśniejsze stawały się kreski — dokoła stały święte naczynia. Wszystko było tak wyraźne, że Hauberisser zapomniał o widoku