Strona:Gustaw Meyrink - Zielona twarz.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i pejsami, z okrągłą atłasową czapeczką na głowie, z twarzą ukrytą w cieniu.
„Co to był za dziwny murzyn, proszę pani?“ zapytał cudzoziemiec, skoro wróciła kupcowa i chciała dalej pokazywać sztukę z trzema pierścieniami od firanek.
„Ten? O, to jest niejaki Mister Usibepu. Jest atrakcją i należy do trupy Zulusów, która występuje w cyrku Carré. — Bardzo dzielny człowiek“, dodała z płonącemi oczami. „W swojej ojczyźnie jest doktorem medycyny“...
„Tak, tak, lekarzem, rozumiem“.
„Tak, lekarzem. A tutaj uczy się u nas lepszych rzeczy, aby swoim rodakom móc odpowiednio zaimponować gdy wróci, by przy sposobności dostać się na tron. Właśnie teraz uczy go profesor pneumatyzmu p. Zitter Arpild z Preszburga“ — tu rozchyliła palcami zasłonę i pozwoliła cudzoziemcowi spojrzeć w gabinet, wytapetowany wistowemi kartami.
Dwa skrzyżowane sztylety wsunąwszy przez gardło tak, że ostrza z tyłu wystawały i skrwawiona kość sterczała z otwartej rany czaszki, połykał właśnie ów bałkańczyk kurze jaje i wyciągał je z ucha Zulusowi, który zdjął płaszcz i tylko w skórę lamparcią odziany, stał przed nim oniemiały z podziwu.
Chętnie by więcej chciał ujrzeć cudzoziemiec, ale młoda niewiasta szybo portjerę opuściła,