Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie gorzej. A potem, potem — a więc tak — a potem sprzedał ją — do domu publicznego, — — — co nie jest trudne, skoro ma się radców policyjnych za przyjaciół, — lecz nie dla tego, żeby nią był znudzony, o nie! Znam wszystkie skrytki jego serca: on ją sprzedał w tym dniu, w którym pełen przerażenia przekonał się, jak ją gorąco w rzeczywistości kocha. Taki jak on, postępuje napozór niedorzecznie, lecz zawsze równo miernie. Chomikowa jego istota tylko kwiczy, aby ktoś przyszedł do jego kramu i kupił od niego cokolwiek, a przytem za drogie pieniądze. Czuje wyłącznie potrzebę złapania czegoś. — Najchętniej chciałby na wskroś przesiąknąć tem pojęciem „mieć“, a gdyby mógł wogóle wymyśleć sobie jakiś ideał, to było by tylko to, co by się kiedyś zamieniło w oderwaną ideję „posiadania“.
„I wtedy to rozrosła się w nim aż do rozmiarów olbrzymiej góry obawa: „nie być pewnym samego siebie,“ — nie, żeby chciał ofiarować coś miłości, ale żeby był zmuszony do tego; i przeczuwać w sobie obecność czegoś niewidzialnego, co jego wolę, lub to czem by pragnął, aby było jego wolą, tajemnie spętał więzami. — Tak się zaczęło.
Co potem nastąpiło, stało się automatycznie:
tak jak szczupak, chce czy niechce — musi mechanicznie chwycić gębą — gdy we właściwym czasie przypływa koło niego jaki błyszczący przedmiot. Sprzedaż mojej matki wydała się Wassertrumowi zupełnie naturalnem następstwem rzeczy.
Zaspokoiła ona resztki drzemiących w nim właściwości: żądzę złota i złośliwą rozkosz samoudręczenia. — — — „Wybaczy pan, mistrzu Pernat,“ — głos Charouska zabrzmiał nagle trzeźwo i tak silnie, że się zląkłem — „wybaczy pan, że mówię o tym tak przerażająco mądrze, lecz gdy się jest w uniwersytecie, to przechodzi przez ręce mnóstwo prze-