Strona:Gusła.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niebo w słowie czekać kazało.
— Lecz dla słowa rośnie pogarda.
Ręce proszą o czyn dzisiejszy,
Ręce od słowa silniejsze.
— Ręce z serca podjęły siłę,
I dla słowa pogardy nie miej:
Słowa z serca i kłosy z ziemi,
Jednakowo Bogu są miłe.
— Więc kiedyż na świecie Bóg da mi
Przymierze ręki ze słowem?
— Kiedy słowo dotkniesz rękami.
— Czekałem od Ciebie pokoju.
— A jam cię napełnił szczękiem.
— Myślałem, że Twoje objęcia
Są jak mięta wonne i miękkie.
— A trawy zadały cięcia.
— Myślałem, że jak rzeki czyste,
Niezatrute potoki ojczyste,
Dasz mi wodę przaśną i słodką.
— A jam cię płomieniem dotknął.
— Myślałem, że jak ziemia ciepła,
Będziesz we mnie szedł o południach,
Moje rosy wypijesz zimne.
— Jam ci wtedy dał chłód jak studnia.
— O, czemu tak niepojętą
Sprawujesz nade mną władzę
I skrzydeł Twych dotyk bolesny?
— Bo cię kocham i do jutra prowadzę.
— Więc jest jutro i dzień przed nami,
Więc wyjdę z pustki i nocy?
— Dzień przed tobą jak próg drewniany.
— Więc ukochać jest w mojej mocy?